4 cze 2014

Wyczyny kulinarne małej Anny i jej siostry

Kiedy pogotowie ratunkowe zabrało do szpitala mamę Anny, ta wraz z siostrą postanowiła skończyć obiad, który mama właśnie gotowała. Na piecu bulgotał wielki gar z jakąś potrawą, kipiały ziemniaki i kapusta, a na stole leżały schaboszczaki w panierce. Należało jakoś ogarnąć cały ten kram. Więc dziewczyny, 11-letnia Anna i o 2 lata starsza siostra, pobiegły do kuchni natychmiast po odjeździe karetki, którą wezwały, gdy mama zemdlała. Na szczęście znały numer, pod, który należy dzwonić w takich przypadkach.

999 i 112- to numery, które łatwo zapamiętać.

 Dziewczyny do tej pory nigdy nie gotowały. Mama nie pracowała zawodowo, więc nie było takiej potrzeby. Kiedy wracały ze szkoły do domu, na stole czekał pachnący obiadek. No, a teraz? Teraz to muszą pokazać całej rodzinie, jakie to z nich świetne kucharki. Muszą tylko dokończyć to, co mama zaczęła. Jak tata wróci do domu z pracy, to dostanie obiad pod sam nos. A i rodzeństwo nie będzie głodne. Godnie zastąpią mamę.

A mamy to chyba dłużej nie będzie w domu. Lekarz zasugerował, że być może będzie potrzebny zabieg, bo mama zemdlała z bólu i była cała żółta. To chyba od wątroby tak zżółkła. Pewnie będzie trzeba wyciąć woreczek a to nie jest tak rach ciach. Dziewczyny były zmartwione, ale nie dały tego po sobie poznać.  Teraz to już lekarze muszą działać. Mama zbyt długo zwlekała z wizytą u lekarza i teraz jest tego efekt.

Swąd spalenizny zmusił dziewczyny do szybkiego działania. Anna przykręciła kurek z gazem. Wyczyny kulinarnePotrawka przestała bulgotać. Szybko wyjęła wielką łyżkę z szuflady starego kredensu  (chyba pamiętał czasy praprabaci) i skosztowała potrawę. Skrzywiła się. Zastanawiała się, co to ma być? Podobno miała to być zupa jarzynowa. Ale ani smakiem ani wyglądem zupy to nie przypominało. Wyczuwało się gorycz spalenizny. Kolor też nie był ciekawy. Anna odkręciła słoiczek z przyprawami (mama miała taką specjalną mieszankę przypraw), wsypała kopiatą łyżkę , wymieszała i liznęła trochę, chcąc sprawdzić smak. Nadal była to jakaś bryja bez smaku. Czego by tu jeszcze dodać, by zabić  posmak goryczy? -zastanawiała się głośno. Zosia, bo tak miała na imię siostra Anny, podpowiedziała, by dodać ziół, bo to ostatnio takie modne. We wszystkich programach kulinarnych używają ich sporo. Może zabiją ten ohydny smak. Kiedy Anna dopadła koszyczek z ziołami, sypała ile wlezie i co popadnie. Bazylia, tymianek, oregano pokrywały już całą powierzchnię tej dziwnej mazi, znajdującej się w garnku. Jednakże jak się okazało nie zdziałały cudów. Zupa i tak nie nadawała się do jedzenia. Anna odstawiła garnek na bok. Była młodsza od Zosi, ale w kuchni lepiej się odnajdywała. Stwierdziła, że muszą zająć się kapustą.  W niedzielę podpatrywała mamę przy gotowaniu. Widziała jak mama dawała do kapusty  mąkę. Wspólnie postanowiły, że wsypią na oko. Więc dalejże do roboty. Wsypywały, mieszały i kiedy na koniec skosztowały, to? ……… stwierdziły, że smakuje jakoś inaczej niż kapusta, którą robi mama. Bleee, jakaś niedobra.  Nie wiedziały czy mąki jest za dużo czy za mało?

-Może jednak za mało?- stwierdziła Anna- dosypmy jeszcze.

No to dosypały, zamieszały, skosztowały i?  …….Coś nie tak. To nie jest to.

O mało nie upuściły garnka na podłogę, kiedy usłyszały głos ciotki. Jakimś cudem wyrosła na środku kuchni nie wiadomo skąd.  Z przerażeniem spoglądała na parujące na piecu garnki i dziewczynki krzątające się między nimi.

- Co wy robicie? – krzyknęła przerażona.- poparzycie się. Gdzie mama?

- W szpitalu- odpowiedziały równocześnie.

Zaczęły opowiadać jedna przez drugą jak mamę rozbolał brzuch i trzeba było wzywać pogotowie. Mama z tego bólu traciła przytomność. A wszystko działo się tak szybko, że nie pomyślały o cioci mieszkającej w pobliżu. Zadzwoniły tylko do taty do pracy, by go powiadomić o tym zajściu. No a potem to myślały już tylko o tych garnkach na piecu.

I ………… tak się rozgadały, że nie było końca. A ciocia słuchała i załamywała ręce. Cieszyła się, że nic złego im się nie stało.

Potem zaczęło się kosztowanie. Okazało się, że kapusta nie nadaje się do jedzenia. Dziewczyny przesadziły z mąką. A zupy też nie dało się uratować ( spalona, przesolona itd….) . Na szczęście ciotka zaprosiła całą rodzinkę do siebie na obiad.

No i najważniejsze - obiecała dziewczynkom, że podszkoli je w gotowaniu, bo to im się na pewno przyda.

 A tata, który wpadł do kuchni jak burza, poprosił, by następnym razem zostawiły gotowanie obiadu dorosłym i zrobił im wykład na temat tego, co mogło się stać. 

12 komentarzy:

  1. Może ci, którzy wygrywają w Masterchefie też tak zaczynają? ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wszystko możliwe, wszak uczymy się na błędach :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Przypomniałam sobie, jak będąc dzieckiem gotowałam makaron i wrzuciłam go na zimną wodę. Rozgotował się niemiłosiernie, ale zjadłam i jeszcze kolegę nakarmiłam. Dopiero, kiedy mam wróciła z pracy, wyjaśniła mi, że się wrzuca na wrzątek. Ale i tak byłam dumna, bo to było moje pierwsze danie - makaron z jagodami. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Z makaronem też miałam taką przygodę. A to był taki dobry domowy makaron :) i do wyrzucenia, nie dało się go zjeść!

    OdpowiedzUsuń
  5. Taką przygodę w kuchni to ma chyba każdy z nas. Mi się udało ugotować kisiel z solą!

    OdpowiedzUsuń
  6. Kisiel nie do uratowania! A swoją drogą zapomniałam, że coś takiego istnieje :) Może sobie ugotuję? , ale z cukrem- hi,hi,hi :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ale fajne kuchareczki. I dzielne dziewczynki, że zadzwoniły tam, gdzie trzeba i uratowały mamusię.

    OdpowiedzUsuń
  8. No dzielne dziewczyny. Inne na ich miejscu dawno by spanikowały!

    OdpowiedzUsuń
  9. Dzielne dziewczynki i jakie zaradne, nawet obiad by same sobie ugotowały :))

    OdpowiedzUsuń
  10. Dzieci są teraz bardzo mądre i zaradne :) Nie wiem czy zawsze tak było?

    OdpowiedzUsuń
  11. No to nieźle się tam porobiło w tej kuchni ;)
    Spytałam moich starszych córek (14 i 11 lat) co zrobiłyby w takiej sytuacji. A one mi na to, że pizze by sobie zamówiły hehe. Więc chyba muszę je przyuczać do gotowania. A niestety należę do tych osób, które nie lubią, jak ktoś im się "plącze" w kuchni pod nogami :/ nie lubię nawet piec, jak mają mi pomagać dzieciaki moje :( Bo jak zrobię to sama, to jest szybciej i czyściej.
    I chyba się już nie zmienię. A może powinnam? ;)

    Pozdrawiam i spokojnego weekendu życzę!

    OdpowiedzUsuń
  12. Powinnaś gotować razem z dzieciakami, tym bardziej, że to już duże pannice.Czas aby zapoznały się z kuchnią.Wiem, że samemu zrobi się szybciej, ale gdzieś te dzieci muszą się uczyć :)

    OdpowiedzUsuń