„ Bałwanki „
29 sty 2014
Śniegu niewiele, ale starczyło na bałwanki
Śniegu wprawdzie niewiele, ale starczyło, by ulepić dwa małe bałwanki.
„ Bałwanki „
„ Bałwanki „
28 sty 2014
Brak orientacji w terenie
Mąż oznajmił Annie, że trzeba zawieźć busa do blacharza.
- Pewnie chcesz żebym pojechała za Tobą samochodem osobowym?- domyśliła się Anna, której na samą myśl o prowadzeniu samochodu cierpła skóra na całym ciele.
Anna miała prawo jazdy od przeszło dwudziestu lat, ale nie wiedzieć, czemu nie lubiła prowadzić. Jako pasażer, owszem, mogła być cały dzień w trasie i rozkoszować się mijanymi krajobrazami, ale jako kierowca? Nie! Nie! Nie! Nie znosiła prowadzić. Sama nie wiedziała, dlaczego? Może, dlatego, że ma słabą orientację w terenie?
Bywały takie sytuacje, jak ta dzisiejsza, że była zmuszona do jazdy. Wtedy nie było wyjścia, zaciskała zęby i jechała.
Mąż pojechał przodem, Anna za nim. Wiedziała dokąd jadą, bo wielokrotnie była z mężem u tego blacharza, ale? ……..Ale bezpieczniej trzymać się busa. Kurczowo trzymała kierownicę i jechała ze wzrokiem wlepionym w niego. Niestety 30 km nie da się przejechać bezproblemowo. Są przecież światła, na których trzeba się zatrzymać, są inne pojazdy na drodze, które wciskają się między jadące samochody. Na jednych światłach mąż przejechał, a Anna nie zdążyła. Potem jadąc, wypatrywała czerwonego busa, ale nigdzie go nie widziała. Co teraz, myślała? Gdzieś tu trzeba skręcić w lewo, przypominała sobie. Tylko gdzie? Zaczęła się denerwować, na dodatek posłyszała dźwięk telefonu komórkowego. W czasie jazdy nigdy nie odbiera. Ten dźwięk dodatkowo potęgował jej zdenerwowanie. Niech sobie dzwoni, myślała, jadąc dalej prosto. Nie zamierzała odbierać. Kiedy telefon zadzwonił ponownie, postanowiła jednak zatrzymać się i odebrać go.
- Gdzie jesteś kochanie?- usłyszała w telefonie.
Okazało się, że pojechała za daleko. Co teraz?
- Na najbliższych światłach zawróć- instruował mąż. Będę czekał przy drodze.
No jak zwykle, pomyślała Anna, bez błądzenia nie zajadę na wyznaczone miejsce. Znowu małżonek będzie miał ubaw. Wzięła głęboki oddech, policzyła do dziesięciu, w celu uspokojenia. Nawet o dziwo, udało jej się to. W duchu zaczęła się śmiać sama z siebie. Takie przygody to ma bardzo często. Ostatnio pojechała z córkami do Ikei. Trafiły tam bez problemu, ale droga powrotna zajęła im dwie godziny zamiast 50 minut. Potem śmiechu było, co niemiara. Innym razem zamiast zajechać do Rudy Śląskiej wylądowała w Sosnowcu. I tak za każdym razem, gdy się wybierze w dalszą trasę. Jedynie jazda po mieście, w którym mieszka, nie sprawia jej problemu. Ale przecież każdy ma jakieś wady!
Mam rację?
- Pewnie chcesz żebym pojechała za Tobą samochodem osobowym?- domyśliła się Anna, której na samą myśl o prowadzeniu samochodu cierpła skóra na całym ciele.
Anna miała prawo jazdy od przeszło dwudziestu lat, ale nie wiedzieć, czemu nie lubiła prowadzić. Jako pasażer, owszem, mogła być cały dzień w trasie i rozkoszować się mijanymi krajobrazami, ale jako kierowca? Nie! Nie! Nie! Nie znosiła prowadzić. Sama nie wiedziała, dlaczego? Może, dlatego, że ma słabą orientację w terenie?
Bywały takie sytuacje, jak ta dzisiejsza, że była zmuszona do jazdy. Wtedy nie było wyjścia, zaciskała zęby i jechała.
Mąż pojechał przodem, Anna za nim. Wiedziała dokąd jadą, bo wielokrotnie była z mężem u tego blacharza, ale? ……..Ale bezpieczniej trzymać się busa. Kurczowo trzymała kierownicę i jechała ze wzrokiem wlepionym w niego. Niestety 30 km nie da się przejechać bezproblemowo. Są przecież światła, na których trzeba się zatrzymać, są inne pojazdy na drodze, które wciskają się między jadące samochody. Na jednych światłach mąż przejechał, a Anna nie zdążyła. Potem jadąc, wypatrywała czerwonego busa, ale nigdzie go nie widziała. Co teraz, myślała? Gdzieś tu trzeba skręcić w lewo, przypominała sobie. Tylko gdzie? Zaczęła się denerwować, na dodatek posłyszała dźwięk telefonu komórkowego. W czasie jazdy nigdy nie odbiera. Ten dźwięk dodatkowo potęgował jej zdenerwowanie. Niech sobie dzwoni, myślała, jadąc dalej prosto. Nie zamierzała odbierać. Kiedy telefon zadzwonił ponownie, postanowiła jednak zatrzymać się i odebrać go.
- Gdzie jesteś kochanie?- usłyszała w telefonie.
Okazało się, że pojechała za daleko. Co teraz?
- Na najbliższych światłach zawróć- instruował mąż. Będę czekał przy drodze.
No jak zwykle, pomyślała Anna, bez błądzenia nie zajadę na wyznaczone miejsce. Znowu małżonek będzie miał ubaw. Wzięła głęboki oddech, policzyła do dziesięciu, w celu uspokojenia. Nawet o dziwo, udało jej się to. W duchu zaczęła się śmiać sama z siebie. Takie przygody to ma bardzo często. Ostatnio pojechała z córkami do Ikei. Trafiły tam bez problemu, ale droga powrotna zajęła im dwie godziny zamiast 50 minut. Potem śmiechu było, co niemiara. Innym razem zamiast zajechać do Rudy Śląskiej wylądowała w Sosnowcu. I tak za każdym razem, gdy się wybierze w dalszą trasę. Jedynie jazda po mieście, w którym mieszka, nie sprawia jej problemu. Ale przecież każdy ma jakieś wady!
Mam rację?
26 sty 2014
Dziś na obiad jemy pizzę z przepisu babci Malwinki
Co dziś ugotujemy na obiad, zastanawiała się głośno babcia Malwinka?
Maluchy, które u niej przebywały podczas ferii zimowych od razu podchwyciły temat i zaczęły się przekrzykiwać:
- Spaghetti- wołał Kacperek.
- Tak, może być przytakiwały bliźniaczki.
- Nie, nie spaghetti, pierogi z serem- prosił Franuś.
-Zjadłabym rosołek z makaronem - zaczęła poklepywać się po brzuszku Agnieszka.
- Zróbmy pizzę – zaproponowała Kasia, najstarsza wnuczka.
- Ooooooo! Tak! Tak!- zawołały dzieciaki chórem.
Co jest takiego w pizzy zastanawiała się babcia, że wśród dzieci zapanowała jedność? Ale skoro wszyscy mają na nią ochotę, to może warto ją zrobić.
- Ale kto zagniata ciasto?- spytała babcia, która miała bolącą prawą rękę. Z ledwością nią poruszała, a przy każdym najmniejszym ruchu, czuła przeraźliwy ból.
-Babciu ja, zrobię ciasto. Wiem jak to trzeba robić, bo wielokrotnie przyglądałam się jak mama robiła.
W sumie dlaczego nie, pomyślała babcia Malwinka? Przecież Kasia jest już czternastoletnią panienką. Ja w jej wieku potrafiłam sama ugotować cały obiad.
Dzieciaki szybko odnalazły przepis na pizzę i zaczęły gromadzić składniki:
Składniki na 3 spody do pizzy (każdy o średnicy 30 cm):
Z drożdży robimy rozczyn:
Drożdże rozkruszamy do miseczki, dodajemy cukier i rozcieramy łyżeczką, potem dodajemy mąkę, mleko i mieszamy. Następnie naczynie przykrywamy ściereczką i odstawiamy w ciepłe miejsce. Po 10-20 minutach rozczyn jest wyrośnięty.
Mąkę przesiać, zrobić w niej zagłębienie, do którego wlać drożdże, oliwę, dodać 1,5 łyżeczki soli. Ciasto dobrze wyrobić, umieścić w naczyniu, przykryć ściereczką i pozostawić do podwojenia objętości (około 1,5 godziny).
Wyrośnięte ciasto uderzyć pięścią. Podzielić na 3 równe części. Z nich uformować spody na pizzę, pozostawiając grubsze brzegi.
Na spód wyłożyć sos pomidorowy, nasze ulubione dodatki, piec około 10 - 15 minut w maksymalnej temperaturze piekarnika (260ºC). Ser nakładać kilka minut przed końcem pieczenia.
Podawać gorącą.
A, że każdy dzieciak chciał mieć pizzę ze swoimi ulubionymi dodatkami, babcia zaproponowała, by zrobić 6 małych i 1 dużą pizzę. Dzieciaki chętnie na to przystały. Tym sposobem maluchy wzięły czynny udział w gotowaniu. A oto efekt pracy najstarszej wnuczki:
Czyż nie wygląda smakowicie?
Maluchy, które u niej przebywały podczas ferii zimowych od razu podchwyciły temat i zaczęły się przekrzykiwać:
- Spaghetti- wołał Kacperek.
- Tak, może być przytakiwały bliźniaczki.
- Nie, nie spaghetti, pierogi z serem- prosił Franuś.
-Zjadłabym rosołek z makaronem - zaczęła poklepywać się po brzuszku Agnieszka.
- Zróbmy pizzę – zaproponowała Kasia, najstarsza wnuczka.
- Ooooooo! Tak! Tak!- zawołały dzieciaki chórem.
Co jest takiego w pizzy zastanawiała się babcia, że wśród dzieci zapanowała jedność? Ale skoro wszyscy mają na nią ochotę, to może warto ją zrobić.
- Ale kto zagniata ciasto?- spytała babcia, która miała bolącą prawą rękę. Z ledwością nią poruszała, a przy każdym najmniejszym ruchu, czuła przeraźliwy ból.
-Babciu ja, zrobię ciasto. Wiem jak to trzeba robić, bo wielokrotnie przyglądałam się jak mama robiła.
W sumie dlaczego nie, pomyślała babcia Malwinka? Przecież Kasia jest już czternastoletnią panienką. Ja w jej wieku potrafiłam sama ugotować cały obiad.
Dzieciaki szybko odnalazły przepis na pizzę i zaczęły gromadzić składniki:
Składniki na 3 spody do pizzy (każdy o średnicy 30 cm):
- 25 g świeżych drożdży
- 1,5 szklanki ciepłej wody
- 3,5 szklanki mąki pszennej
- 1 łyżka oliwy
- 1,5 łyżeczki soli
Z drożdży robimy rozczyn:
- pół łyżeczki cukru
- 1 czubatą łyżeczkę mąki
- ciepłe (nie gorące) mleko - tyle, aby powstała masa gęstości śmietany
Drożdże rozkruszamy do miseczki, dodajemy cukier i rozcieramy łyżeczką, potem dodajemy mąkę, mleko i mieszamy. Następnie naczynie przykrywamy ściereczką i odstawiamy w ciepłe miejsce. Po 10-20 minutach rozczyn jest wyrośnięty.
Mąkę przesiać, zrobić w niej zagłębienie, do którego wlać drożdże, oliwę, dodać 1,5 łyżeczki soli. Ciasto dobrze wyrobić, umieścić w naczyniu, przykryć ściereczką i pozostawić do podwojenia objętości (około 1,5 godziny).
Wyrośnięte ciasto uderzyć pięścią. Podzielić na 3 równe części. Z nich uformować spody na pizzę, pozostawiając grubsze brzegi.
Na spód wyłożyć sos pomidorowy, nasze ulubione dodatki, piec około 10 - 15 minut w maksymalnej temperaturze piekarnika (260ºC). Ser nakładać kilka minut przed końcem pieczenia.
Podawać gorącą.
A, że każdy dzieciak chciał mieć pizzę ze swoimi ulubionymi dodatkami, babcia zaproponowała, by zrobić 6 małych i 1 dużą pizzę. Dzieciaki chętnie na to przystały. Tym sposobem maluchy wzięły czynny udział w gotowaniu. A oto efekt pracy najstarszej wnuczki:
Czyż nie wygląda smakowicie?
24 sty 2014
Wreszcie dociera do mnie zima
Kto to się skrada
po cichutku,
małymi kroczkami,
pomalutku?
Idzie wolno,
przystaje,
by się przypodobać,
prezenty rozdaje?
Dostało orne pole
puchową pierzynę,
jeziora , rzeki
lodu krztynę.
Krzewy, drzewa
czapy śniegowe.
Dachy
sople lodowe .
Dla kogo
perły błyszczące,
zastanawia się
promieniste słońce?
Dla kogo
koronkowe firany,
delikatne,
misternie utkane?
Dla kogo
płatki śniegu
rzucane
w pośpiechu, w biegu?
Dla kogo
dywany puchowe?
Kto rozdaje
prezenty śniegowe?
Czy to zima
hojna taka,
czy to robi kawał
jakiś zawadiaka?
21 sty 2014
Mój dziadek nie jest Frankensteinem
Chłopaki jedziemy odwiedzić dziadka Tośka- zakomunikowała mama sowim synom: czteroletniemu Patrykowi i sześcioletniemu Oskarowi- dziadek wyszedł już ze szpitala i czeka na nas stęskniony.
- Ja nigdzie nie jadę- stanowczo obwieścił Patryk.
Mama spojrzała na niego zaskoczona. Co się stało? – nie mogła uwierzyć w to, co słyszy. Przecież Patryk uwielbia swego dziadka i wyjazdy na wieś.
- Ja nigdzie nie jadę, zostanę z babcią Terenią, a ty jedź z Oskarem- powtórzył Patryk, widząc jak mama wyjmuje z półki wyjściowe ubrania.
- Dlaczego nie chcesz jechać Patryku? Wiesz jak dziadek tęskni za tobą? On cię tak bardzo kocha. Będzie mu smutno, kiedy nie przyjedziesz.
- Wystarczy mu Oskar, a ja nie jadę, bo, bo, bo……….
- No wyduś wreszcie z siebie, dlaczego? - ponaglała mama.
- Bo ja się boję Frankensteina- wydukał cichutko.
Mama zaniemówiła.
- Frankensteina?
- No przecież mówiłaś tacie, że w szpitalu dziadka pocięli, poszyli, zrobili z niego Frankensteina, a to taki potwór – odpowiedział cichutkim głosikiem Patryk.
Mamie zachciało się śmiać, ale zmuszona była wytłumaczyć Patrykowi, dlaczego tak mówiła.
- Pamiętasz Patryku jak mama latem miała wycięte na plecach znamię? Długo nosiłam opatrunek. Pozostał mi maleńki ślad po szyciu. I czy jestem Frankensteinem? Nie! Dziadek miał operację serduszka i pan doktor musiał się tam dostać. Trzeba było zrobić dziurkę. Taką dużą dziurkę. Potem te dziurkę zaszył, żeby serduszko nie wypadło. Dziadek przez jakiś czas będzie miał takie ślady po szyciu. To będą takie duże ślady, dlatego skojarzyły mi się z Frankensteinem. A skąd ty w ogóle wiesz jak wygląda Frankenstein? Gdzie ty go widziałeś?
- W telewizji. Mamusiu nie denerwuj się, ja tylko jednym oczkiem zaglądałem, taką małą, maleńką chwileczkę, bo tata zaraz zmienił kanał. To dziadek na pewno nie jest potworem?
- No nie kochanie.
- To ja jadę, hura, hura!- zawołał ucieszony.
Po przyjeździe zaraz dziadka wziął w obroty, zadając wiele pytań:
/ilustracja z internetu/
- Ja nigdzie nie jadę- stanowczo obwieścił Patryk.
Mama spojrzała na niego zaskoczona. Co się stało? – nie mogła uwierzyć w to, co słyszy. Przecież Patryk uwielbia swego dziadka i wyjazdy na wieś.
- Ja nigdzie nie jadę, zostanę z babcią Terenią, a ty jedź z Oskarem- powtórzył Patryk, widząc jak mama wyjmuje z półki wyjściowe ubrania.
- Dlaczego nie chcesz jechać Patryku? Wiesz jak dziadek tęskni za tobą? On cię tak bardzo kocha. Będzie mu smutno, kiedy nie przyjedziesz.
- Wystarczy mu Oskar, a ja nie jadę, bo, bo, bo……….
- No wyduś wreszcie z siebie, dlaczego? - ponaglała mama.
- Bo ja się boję Frankensteina- wydukał cichutko.
Mama zaniemówiła.
- Frankensteina?
- No przecież mówiłaś tacie, że w szpitalu dziadka pocięli, poszyli, zrobili z niego Frankensteina, a to taki potwór – odpowiedział cichutkim głosikiem Patryk.
Mamie zachciało się śmiać, ale zmuszona była wytłumaczyć Patrykowi, dlaczego tak mówiła.
- Pamiętasz Patryku jak mama latem miała wycięte na plecach znamię? Długo nosiłam opatrunek. Pozostał mi maleńki ślad po szyciu. I czy jestem Frankensteinem? Nie! Dziadek miał operację serduszka i pan doktor musiał się tam dostać. Trzeba było zrobić dziurkę. Taką dużą dziurkę. Potem te dziurkę zaszył, żeby serduszko nie wypadło. Dziadek przez jakiś czas będzie miał takie ślady po szyciu. To będą takie duże ślady, dlatego skojarzyły mi się z Frankensteinem. A skąd ty w ogóle wiesz jak wygląda Frankenstein? Gdzie ty go widziałeś?
- W telewizji. Mamusiu nie denerwuj się, ja tylko jednym oczkiem zaglądałem, taką małą, maleńką chwileczkę, bo tata zaraz zmienił kanał. To dziadek na pewno nie jest potworem?
- No nie kochanie.
- To ja jadę, hura, hura!- zawołał ucieszony.
Po przyjeździe zaraz dziadka wziął w obroty, zadając wiele pytań:
Dziadku, dlaczego
ptaszki mają skrzydełka,
a krowa jest taka wielka?
Dlaczego
ryby głosu nie mają,
a psy głośno szczekają?
Dlaczego
małże żyją w wodzie,
a barany w stadzie?
Pytam dziadku Ciebie,
bo mama tego nie wie.
A Ty mój dziadek ukochany,
jesteś mądry, oczytany.
Na pewno zaraz mi odpowiesz,
bo Ty wszystko wiesz.
Przyrodą się interesujesz
więc mi zaraz zreferujesz.
Ja nadstawię ucha,
pilnie będę słuchał.
Zapamiętam sobie,
a dużo zmieści się w mej głowie.
Mimo, że jest mała,
pamięć w niej doskonała.
Zapamiętam wszystko dokładnie,
potem w przedszkolu opowiem ładnie.
/ilustracja z internetu/
Etykiety:
ciekawość,
codzienność,
dom,
dzieci,
Dzień Dziadka,
Frankenstein,
operacja,
refleksje,
rodzina,
samo życie,
szczęście,
wiersze dla dzieci,
wnuki,
życie
20 sty 2014
Najwspanialszy prezent na Dzień Babci
Joanna siedziała w wygodnym fotelu, trzymając w dłoniach książkę swojej ulubionej powieściopisarki, Daniellle Steel, lecz jej myśli zamiast zagłębić się w lekturze, zaczęły żyć swoim życiem.
Dzień Babci! To już dzisiaj. No jeszcze w tym roku go nie świętuje. Nie jest babcią, ale za rok? Za rok, już tak. Jej córka lada dzień ma urodzić dzieciątko. Nawet z nią rozmawiała dzisiaj w południe. Wszystko z dzidziusiem jest ok! Obie dziewczyny, bo ma być dziewczynka, czują się dobrze. Joanna cieszy się na samą myśl, że już wkrótce utuli swą maleńką wnuczkę w swych ramionach. Cudownie będzie być babcią. Joasia chciałaby być taką wspaniałą jak jej ukochana babcia Tereska. Babcia Tereska była najukochańszą babcią na świecie. Dla każdego wnuka zawsze miała czas. Szkoda, że już jej nie ma. Zeszłego lata zmarła.
Joanna, kiedy była mała, uwielbiała spędzać u niej każde wakacje. I nie tylko ona. Jej kuzynki i kuzyni także. Wieczorami dzieciaki siadały dookoła babci, a ona opowiadała różne ciekawe historie. Czasami takie zapierające dech w piersiach. Dzieci właśnie o takie prosiły, mimo, że potem się bały. Wiedziały, że babcia będzie z nimi spała. Rozkładała na podłodze kołdry, koce, poduchy i tak spali, przytuleni do siebie. Joanna lubiła wtulić się w babci ramiona. Były takie ciepłe, kojące. Dodawały jej odwagi. Z babcią niczego się nie bała. I babcia miała zawsze coś dobrego dla swoich wnucząt. To taka babcia, jak z bajki.
Ha, ha, ha Joanna zaśmiała się w głos, na wspomnienie pewnej historii, która zdarzyła się dawno, dawno temu. Joanna miała dziewięć, może dziesięć lat. Pewnego zimowego dnia babcia z dziadkiem postanowili odwiedzić swoje wnuki, mieszkające w mieście oddalonym parę kilometrów od ich miejsca zamieszkania. Zmachani, zmarznięci zadzwonili do drzwi. I co się okazało? Że nie ma klucza, żeby te drzwi otworzyć! Teraz to każde dziecko ma swój klucz. A wtedy to u Joasi były tylko dwa klucze. Jeden miała mama, a drugi tata. Mama nie pracowała, była w domu o każdej porze, więc nigdy nie było problemu z dostaniem się do domu. Tata wychodząc wcześnie rano do pracy, zamykał dom. Klucz mamy zostawiał na oknie niedaleko drzwi, a swój oczywiście zabierał. W ten pechowy dzień, babcia z dziadkiem pod drzwiami, a tu nie można znaleźć klucza. I co teraz? Pewnie tata przez pomyłkę zabrał, tak pomyślano. Wyobraźcie sobie, ha, ha, ha- na to wspomnienie Joanna zaśmiewała się do łez- dziadkowie wchodzili do domu po drabinie! Ależ to był widok. Ha, ha, ha. Babcia, nieduża osóbka, taka pulchniutka i dziadek starszy dystyngowany pan. W tych swoich zimowych płaszczach. Ha, ha, ha. Ależ to było śmieszne. Dziwne, że nikt z sąsiadów nie zaalarmował policji. A najśmieszniejsze w tym wszystkim było to, jak się później okazało, że klucz cały czas leżał sobie spokojnie na podłodze pod drzwiami. Że też go nikt nie zauważył? Wystarczyło spojrzeć w dół. Ale nie, na oknie nie było, to wszyscy uznali, że nie ma.
Rozmyślania Joanny przerwał dźwięk telefonu. Serce podeszło jej do gardła. 23:15- co się stało? Mąż w pracy na nocnej zmianie. Chyba nie miał żadnego wypadku? Z bijącym sercem odebrała. Usłyszała w słuchawce:
- Sto lat, sto lat babciu! Szczęścia, zdrowia, pomyślności. Kasieńka jeszcze nie potrafi złożyć życzeń, to ja składam w jej imieniu- trajkotała córka.
Joannę zatkało.
-Mamuś jesteś tam? Urodziłam. Masz cudowną, zdrową wnuczkę! Urodziła się piętnaście minut temu. Jest prześliczna. Ma taki czarny łepek, malutki nosek, oczka jak dwie perełki. I ma taką malutką bródkę. Waży, no zgadnij ile? - Joanna usłyszała potok słów płynący z ust córki.
- Jak to, jakim cudem? – ledwie zdołała wydukać Joanna.
- Kiedy rozmawiałyśmy w południe, nie chciałam cię denerwować. Czy tak nie lepiej? Fajny masz prezent na Dzień Babci. Całuski od Kasieńki.
Joannie ze szczęścia odebrało mowę. Otrzymała najwspanialszy prezent z okazji święta Babci. O takim nawet nie marzyła. W sumie to całkiem sprytnie wymyśliła ta córka, nie informując Joanny o pobycie w szpitalu. W ten sposób Joanna uniknęła wielkiego stresu. A niespodzianka, bomba!
Dzień Babci! To już dzisiaj. No jeszcze w tym roku go nie świętuje. Nie jest babcią, ale za rok? Za rok, już tak. Jej córka lada dzień ma urodzić dzieciątko. Nawet z nią rozmawiała dzisiaj w południe. Wszystko z dzidziusiem jest ok! Obie dziewczyny, bo ma być dziewczynka, czują się dobrze. Joanna cieszy się na samą myśl, że już wkrótce utuli swą maleńką wnuczkę w swych ramionach. Cudownie będzie być babcią. Joasia chciałaby być taką wspaniałą jak jej ukochana babcia Tereska. Babcia Tereska była najukochańszą babcią na świecie. Dla każdego wnuka zawsze miała czas. Szkoda, że już jej nie ma. Zeszłego lata zmarła.
Joanna, kiedy była mała, uwielbiała spędzać u niej każde wakacje. I nie tylko ona. Jej kuzynki i kuzyni także. Wieczorami dzieciaki siadały dookoła babci, a ona opowiadała różne ciekawe historie. Czasami takie zapierające dech w piersiach. Dzieci właśnie o takie prosiły, mimo, że potem się bały. Wiedziały, że babcia będzie z nimi spała. Rozkładała na podłodze kołdry, koce, poduchy i tak spali, przytuleni do siebie. Joanna lubiła wtulić się w babci ramiona. Były takie ciepłe, kojące. Dodawały jej odwagi. Z babcią niczego się nie bała. I babcia miała zawsze coś dobrego dla swoich wnucząt. To taka babcia, jak z bajki.
Ha, ha, ha Joanna zaśmiała się w głos, na wspomnienie pewnej historii, która zdarzyła się dawno, dawno temu. Joanna miała dziewięć, może dziesięć lat. Pewnego zimowego dnia babcia z dziadkiem postanowili odwiedzić swoje wnuki, mieszkające w mieście oddalonym parę kilometrów od ich miejsca zamieszkania. Zmachani, zmarznięci zadzwonili do drzwi. I co się okazało? Że nie ma klucza, żeby te drzwi otworzyć! Teraz to każde dziecko ma swój klucz. A wtedy to u Joasi były tylko dwa klucze. Jeden miała mama, a drugi tata. Mama nie pracowała, była w domu o każdej porze, więc nigdy nie było problemu z dostaniem się do domu. Tata wychodząc wcześnie rano do pracy, zamykał dom. Klucz mamy zostawiał na oknie niedaleko drzwi, a swój oczywiście zabierał. W ten pechowy dzień, babcia z dziadkiem pod drzwiami, a tu nie można znaleźć klucza. I co teraz? Pewnie tata przez pomyłkę zabrał, tak pomyślano. Wyobraźcie sobie, ha, ha, ha- na to wspomnienie Joanna zaśmiewała się do łez- dziadkowie wchodzili do domu po drabinie! Ależ to był widok. Ha, ha, ha. Babcia, nieduża osóbka, taka pulchniutka i dziadek starszy dystyngowany pan. W tych swoich zimowych płaszczach. Ha, ha, ha. Ależ to było śmieszne. Dziwne, że nikt z sąsiadów nie zaalarmował policji. A najśmieszniejsze w tym wszystkim było to, jak się później okazało, że klucz cały czas leżał sobie spokojnie na podłodze pod drzwiami. Że też go nikt nie zauważył? Wystarczyło spojrzeć w dół. Ale nie, na oknie nie było, to wszyscy uznali, że nie ma.
Rozmyślania Joanny przerwał dźwięk telefonu. Serce podeszło jej do gardła. 23:15- co się stało? Mąż w pracy na nocnej zmianie. Chyba nie miał żadnego wypadku? Z bijącym sercem odebrała. Usłyszała w słuchawce:
- Sto lat, sto lat babciu! Szczęścia, zdrowia, pomyślności. Kasieńka jeszcze nie potrafi złożyć życzeń, to ja składam w jej imieniu- trajkotała córka.
Joannę zatkało.
-Mamuś jesteś tam? Urodziłam. Masz cudowną, zdrową wnuczkę! Urodziła się piętnaście minut temu. Jest prześliczna. Ma taki czarny łepek, malutki nosek, oczka jak dwie perełki. I ma taką malutką bródkę. Waży, no zgadnij ile? - Joanna usłyszała potok słów płynący z ust córki.
- Jak to, jakim cudem? – ledwie zdołała wydukać Joanna.
- Kiedy rozmawiałyśmy w południe, nie chciałam cię denerwować. Czy tak nie lepiej? Fajny masz prezent na Dzień Babci. Całuski od Kasieńki.
Joannie ze szczęścia odebrało mowę. Otrzymała najwspanialszy prezent z okazji święta Babci. O takim nawet nie marzyła. W sumie to całkiem sprytnie wymyśliła ta córka, nie informując Joanny o pobycie w szpitalu. W ten sposób Joanna uniknęła wielkiego stresu. A niespodzianka, bomba!
„ Babcia„
/ilustracja z internetu/
Babcia serce ma tylko jedno
za to ogromne gorące
wszystkie wnuczęta przygarnia
jak jasne promienne słońce
przyjść można o każdej doń porze
babcia wysłucha cierpliwie
dobrą mądrą radą posłuży
poradzi szczerze życzliwie
pomoże rozwiązać problem
nie oczekując nic w zamian
mocno przytulić się można
do jej ciepłych otwartych ramion
lubi rozdawać prezenty
spełniać wszelkie wnuków pragnienia
sprawia jej to wielką radość
daje poczucie spełnienia
17 sty 2014
Dlaczego odejść musiałaś tak szybko?
Śmierć- to słowo, które chciałabym wymazać z mego życia. Niestety nie da się. Co raz częściej śmierć puka do drzwi moich bliskich. Jest bezwzględna. Nie da się jej niczym przekupić. Potem moje myśli są niespokojne. Nic nie daje ukojenia. Ból przenika całe ciało.
Antoneta
„ Dlaczego odejść musiała?”
Dlaczego zabrałeś ją Panie?
Na ziemi miała swój dom,
czy masz dla niej w niebie mieszkanie?
Dlaczego odejść musiała?
Chorobę da się wyleczyć,
dlaczego nie wyzdrowiała?
Rodzina w smutku pogrążona,
a ona już przez swego Anioła
przed Twój tron prowadzona.
Miłowała cię całym sercem,
teraz stoi przed Tobą,
z pokorą, wylękniona wielce.
Daj jej w niebie mieszkanie,
Najsłodszy Jezu,
Miłosierny Panie.
/ilustracja z internetu/
Antoneta
14 sty 2014
Podarujmy 1% z naszych podatków
Nadszedł kolejny rok rozliczania się z naszych podatków. Pomyślmy o potrzebujących. Jest ich sporo wśród nas. Podzielmy się z nimi. Wystarczy odpisać 1 maleńki procent z naszych podatków. Ważne jest to,że możemy sami wskazać KRS i cel szczególny , na który chcemy przeznaczyć nasze środki. WARTO POMAGAĆ.
„ Jeden maleńki procent„
Mała Zuzia jest bardzo chora
jest pod stałą opieką doktora
systematycznie odwiedza apteki
kupując przepisane leki
leczenie dużo kosztuje
a jej pieniążków brakuje
dlatego kochani
wspomóżmy Zuzię pieniążkami
odpiszmy „1%„ z naszych podatków
pomóżmy Zuzi i innym chorym dziatkom
pomoc od serca dana
jest bardzo pożądana
warto maluchom pomagać
nadzieję i miłość dawać
a nadzieja cuda czyni
niejeden ludzki los odmieni
do walki z chorobą dodaje siły
darczyńco miły
12 sty 2014
Czy to ciąża, ale jakim cudem?- Ciąg dalszy
Czas oczekiwania na wynik testu ciążowego przeleciał Marii na rozmyślaniach. Dwa lata temu skończyła czterdziestkę, ale to chyba nie jest przeszkodą, by urodzić dziecko? Zawsze chciała mieć liczną rodzinę, a nie było jej to dane. Marek jej jedyny syn, przyszedł na świat z wielkim trudem. Omal oboje nie stracili życia. Może właśnie teraz urodzi bez problemu. Tylko, dlaczego wcześniej nie miała żadnych objawów ciążowych? Podejrzane! Tylko to osłabienie i stałe biegunki, które ostatnio bardzo się nasiliły. Ale to przecież nie objawy ciąży. A tak silne ruchy, które czuje, wskazywałyby na piąty a nawet szósty miesiąc. Nie, to przecież niemożliwe. Do dziś, choć minęło przeszło 20 lat, doskonale pamięta pierwsze ruchy, które czuje matka nosząca dzieciątko pod swym sercem. To było wspaniałe uczucie, rozmarzyła się.
Te rozmyślania przerwały szmery dobiegające od drzwi wejściowych. To pewnie mąż wrócił z pracy. Musi się pośpieszyć. Jeszcze minuta i wszystko będzie wiadome. Maria pochylając się nad testem miała zamknięte oczy. Na trzy je otworzę, postanowiła. Jeden, dwa, trzy……… i jest wynik. Co teraz? Cieszyć się, czy płakać?
Test wyszedł ujemny. Dlaczego Marii wcale nie ulżyło? Bo jeśli nie ciąża, to, co? Co się dzieje z jej wnętrznościami? Co jest przyczyną tak potężnych ruchów, które odczuwa? Pewnie rak zżera ją od środka, tak sobie pomyślała. Zaczęła się martwić. Szkoda, że to jednak nie ciąża. Taki dzidziuś wniósłby wiele radości w ich codzienne życie. Marek studiuje daleko od domu i rzadko teraz w nim bywa. W domu jest tak pusto i smutno.
Koniecznie musisz iść do lekarza, oznajmił mąż, któremu Maria opowiedziała o swoich dolegliwościach. Już wcześniej jej to sugerował. Zauważył, bowiem, że Maria zeszczuplała, nie stosując żadnej diety. Niepokoiło go to. Niejednokrotnie poruszał ten temat, ale Maria zawsze miała jakieś wytłumaczenie, byle tylko nie iść do lekarza.
Teraz postanowiła poszperać w Internecie. Może tam czegoś się dowie na temat swoich dolegliwości. Oczywiście z pomocą przyszedł nie, kto inny tylko wujek Google. Szukając natrafiła na artykuł o chorobach jelit. Nawet nie zdawała sobie sprawy, że jest tyle różnych chorób związanych z jelitami. Zapadają na nie dzieciaki i młodzi ludzie. Po przeczytaniu artykułu, stwierdziła, że bez wizyty lekarskiej nie obejdzie się, tym bardziej, że objawy choroby nasiliły się.
Następnego dnia Maria czuła się fatalnie. Brzuch tak jej napęczniał jakby miał zaraz eksplodować jak balon, w którym jest za dużo powietrza. Odczuwała ból nawet w klatce piersiowej. Nie było wyjścia, musiała pójść do lekarza. Dobre duszki dały jej namiary do specjalisty, zajmującego się właśnie problemami jelitowymi. Dzięki temu, bardzo szybko przeszła cały kompleks badań, włącznie z kolonoskopią i szybko usłyszała diagnozę:
wrzodziejące zapalenie jelita grubego.
Co to takiego?- To paskudna choroba (można sprawdzić tutaj). Przeczytała o niej, szperając w Internecie. WZGJ to choroba na całe życie. Trzeba nauczyć się z nią żyć. Zmienić zupełnie sposób odżywiania, unikać stresów ( tylko czy to jest możliwe w dzisiejszych czasach?). Są okresy zaostrzeń tej choroby i okresy remisji. W zależności od stanu, w jakim znajduje się chory, stosuje się odpowiednie leczenie. Czasami konieczny jest pobyt w szpitalu. Ważne, że przestrzegając zaleceń lekarskich, z tą chorobą da się żyć.
O d czasu rozpoznania swej choroby, Maria unika fasolki jak ognia, bo ona kojarzy się z jej początkiem, a zresztą i tak jest niewskazana w diecie, jaką Maria musi stosować. Maria pomyślnie przeszła leczenie, trwające prawie pół roku. Całkowicie zmieniła swój sposób odżywiania. Teraz jest na etapie remisji choroby. Ma nadzieję, że ten stan utrzyma długo. Nadal jest pod stałą opieką lekarską. Bardzo dużo schudła, z czego jest bardzo zadowolona, bo dzięki temu odzyskała swą dawną sylwetkę. Dawniej wszelkie próby zrzucenia wagi zawsze kończyły się fiaskiem. A teraz proszę, bez problemu zrzuciła tyle kilogramów. Fakt, musiała pożegnać się ze swoją ulubiona golonką i słodyczami, ale coś za coś!
Maria często powraca myślami do tego dnia, kiedy to wszystko się zaczęło. Ha, ha, ha i pomyśleć, że przypuszczała, iż jest w ciąży? Z tego najbardziej chce się jej śmiać. Ha, ha, ha!
Te rozmyślania przerwały szmery dobiegające od drzwi wejściowych. To pewnie mąż wrócił z pracy. Musi się pośpieszyć. Jeszcze minuta i wszystko będzie wiadome. Maria pochylając się nad testem miała zamknięte oczy. Na trzy je otworzę, postanowiła. Jeden, dwa, trzy……… i jest wynik. Co teraz? Cieszyć się, czy płakać?
Test wyszedł ujemny. Dlaczego Marii wcale nie ulżyło? Bo jeśli nie ciąża, to, co? Co się dzieje z jej wnętrznościami? Co jest przyczyną tak potężnych ruchów, które odczuwa? Pewnie rak zżera ją od środka, tak sobie pomyślała. Zaczęła się martwić. Szkoda, że to jednak nie ciąża. Taki dzidziuś wniósłby wiele radości w ich codzienne życie. Marek studiuje daleko od domu i rzadko teraz w nim bywa. W domu jest tak pusto i smutno.
Koniecznie musisz iść do lekarza, oznajmił mąż, któremu Maria opowiedziała o swoich dolegliwościach. Już wcześniej jej to sugerował. Zauważył, bowiem, że Maria zeszczuplała, nie stosując żadnej diety. Niepokoiło go to. Niejednokrotnie poruszał ten temat, ale Maria zawsze miała jakieś wytłumaczenie, byle tylko nie iść do lekarza.
Teraz postanowiła poszperać w Internecie. Może tam czegoś się dowie na temat swoich dolegliwości. Oczywiście z pomocą przyszedł nie, kto inny tylko wujek Google. Szukając natrafiła na artykuł o chorobach jelit. Nawet nie zdawała sobie sprawy, że jest tyle różnych chorób związanych z jelitami. Zapadają na nie dzieciaki i młodzi ludzie. Po przeczytaniu artykułu, stwierdziła, że bez wizyty lekarskiej nie obejdzie się, tym bardziej, że objawy choroby nasiliły się.
Następnego dnia Maria czuła się fatalnie. Brzuch tak jej napęczniał jakby miał zaraz eksplodować jak balon, w którym jest za dużo powietrza. Odczuwała ból nawet w klatce piersiowej. Nie było wyjścia, musiała pójść do lekarza. Dobre duszki dały jej namiary do specjalisty, zajmującego się właśnie problemami jelitowymi. Dzięki temu, bardzo szybko przeszła cały kompleks badań, włącznie z kolonoskopią i szybko usłyszała diagnozę:
wrzodziejące zapalenie jelita grubego.
Co to takiego?- To paskudna choroba (można sprawdzić tutaj). Przeczytała o niej, szperając w Internecie. WZGJ to choroba na całe życie. Trzeba nauczyć się z nią żyć. Zmienić zupełnie sposób odżywiania, unikać stresów ( tylko czy to jest możliwe w dzisiejszych czasach?). Są okresy zaostrzeń tej choroby i okresy remisji. W zależności od stanu, w jakim znajduje się chory, stosuje się odpowiednie leczenie. Czasami konieczny jest pobyt w szpitalu. Ważne, że przestrzegając zaleceń lekarskich, z tą chorobą da się żyć.
O d czasu rozpoznania swej choroby, Maria unika fasolki jak ognia, bo ona kojarzy się z jej początkiem, a zresztą i tak jest niewskazana w diecie, jaką Maria musi stosować. Maria pomyślnie przeszła leczenie, trwające prawie pół roku. Całkowicie zmieniła swój sposób odżywiania. Teraz jest na etapie remisji choroby. Ma nadzieję, że ten stan utrzyma długo. Nadal jest pod stałą opieką lekarską. Bardzo dużo schudła, z czego jest bardzo zadowolona, bo dzięki temu odzyskała swą dawną sylwetkę. Dawniej wszelkie próby zrzucenia wagi zawsze kończyły się fiaskiem. A teraz proszę, bez problemu zrzuciła tyle kilogramów. Fakt, musiała pożegnać się ze swoją ulubiona golonką i słodyczami, ale coś za coś!
Maria często powraca myślami do tego dnia, kiedy to wszystko się zaczęło. Ha, ha, ha i pomyśleć, że przypuszczała, iż jest w ciąży? Z tego najbardziej chce się jej śmiać. Ha, ha, ha!
9 sty 2014
Czy to ciąża, ale jakim cudem?
Maria siedziała za biurkiem, gdy poczuła ruchy w brzuchu i to tak potężne jak ruchy dziecka w końcowym etapie ciąży. Serce podeszło jej do gardła. Jak to możliwe? Ciąża? Była dobrze po czterdziestce. Należała do tych kobiet, które okres menopauzy przechodzą wyjątkowo wcześnie. Gdy tak sobie medytowała, ruchy się powtórzyły i to jeszcze silniejsze. Szok! Co robić? Wstała i spojrzała w dół. No i nic. Nie widać żadnego brzucha. No może troszkę jest wzdęty, ale to od tej fasolki, której wczoraj wmłóciła ogromne ilości. Uwielbia fasolkę szparagową polaną masełkiem z bułką tartą.
Tyle się naoglądała programów o ciąży z zaskoczenia, że nie wiedziała teraz, co o tym wszystkim myśleć. Mocno podenerwowana zastanawiała się, co się dzieje, gdy do biura weszła jej koleżanka. Od razu zorientowała się, że z Marią jest coś nie tak, ale Maria zbyła ją jakimiś półsłówkami. Na razie nie chciała rozmawiać na ten temat, póki sama nie sprawdzi, co się dzieje. Nie potrafiła skupić się na pracy, a szefowa zleciła jej pilne zadanie, wymagające wysiłku umysłowego. Dobrze, że miała opanowanego, Excela, który ułatwił jej zadanie. Wystarczyło w tabelach wpisać prawidłowe formuły ( a to miała w jednym palcu), dane liczbowe i zestawienie gotowe. Wszystko samo się wyliczyło.
Jadąc z pracy, postanowiła wstąpić do apteki i kupić test ciążowy. Tak na wszelki wypadek. W jej głowie kotłowało od natłoku myśli. Ciąża? Ale jakim cudem? Przecież to niemożliwe. Marek, syn jest już przecież dorosły. A poza tym nic wcześniej nie odczuwała. Nie miała rannych mdłości ani żadnych innych objawów ciążowych. Nie chodziła senna jak wtedy, gdy była w ciąży z Markiem. Jedynie czuła się trochę osłabiona, ale to chyba normalne w jej wieku?
Ruchy czuła niemalże bezustannie. Wyraźnie wyczuwała kopnięcia maleńkich nóżek. Z wrażenia zamiast skręcić w ulicę, przy której mieści się apteka, pojechała prosto. Stop! Opanuj się, upominała się w myślach. Ale to nie było takie łatwe.
Po dotarciu do domu pobiegła prosto do łazienki. Nerwowymi ruchami rozdzierała pudełko z testem. Gdzie instrukcja? Jest! Szybko czytała, choć literki rozmazywały się jej przed oczami. Do czytania Maria używała okularów, a tu ich nie miała. Dobrze, że w domu nie było nikogo. Nikt nie zadawał niepotrzebnych pytań. Przeczytawszy instrukcję, odsapnęła i zabrała się do pracy.
Wszystko zrobiła zgodnie z wytycznymi zawartymi w instrukcji. Teraz z niecierpliwością czekała na wynik. Właściwie, czemu tak obawia się tej ciąży? No chyba ze względu na swój wiek. Zaczęła sobie wyobrażać jak tuli dziecko do piersi. To takie wspaniałe uczucie. Zawsze marzyła się jej liczna rodzina, ale nie było jej dane mieć więcej dzieci. Syn Marek przyszedł na świat z wielkim trudem. O włos nie stracili życia oboje.
Czas oczekiwania zleciał jej na takich rozmyślaniach. Posłyszała głosy dobiegające od drzwi wejściowych. To pewnie mąż wrócił z pracy. Jeszcze minuta i wszystko będzie wiadome. Maria pochylając się nad testem miała zamknięte oczy. Na trzy je otworzę, postanowiła. Jeden, dwa, trzy……… i jest wynik. Co teraz? Cieszyć się, czy płakać?
Cdn.
Tyle się naoglądała programów o ciąży z zaskoczenia, że nie wiedziała teraz, co o tym wszystkim myśleć. Mocno podenerwowana zastanawiała się, co się dzieje, gdy do biura weszła jej koleżanka. Od razu zorientowała się, że z Marią jest coś nie tak, ale Maria zbyła ją jakimiś półsłówkami. Na razie nie chciała rozmawiać na ten temat, póki sama nie sprawdzi, co się dzieje. Nie potrafiła skupić się na pracy, a szefowa zleciła jej pilne zadanie, wymagające wysiłku umysłowego. Dobrze, że miała opanowanego, Excela, który ułatwił jej zadanie. Wystarczyło w tabelach wpisać prawidłowe formuły ( a to miała w jednym palcu), dane liczbowe i zestawienie gotowe. Wszystko samo się wyliczyło.
Jadąc z pracy, postanowiła wstąpić do apteki i kupić test ciążowy. Tak na wszelki wypadek. W jej głowie kotłowało od natłoku myśli. Ciąża? Ale jakim cudem? Przecież to niemożliwe. Marek, syn jest już przecież dorosły. A poza tym nic wcześniej nie odczuwała. Nie miała rannych mdłości ani żadnych innych objawów ciążowych. Nie chodziła senna jak wtedy, gdy była w ciąży z Markiem. Jedynie czuła się trochę osłabiona, ale to chyba normalne w jej wieku?
Ruchy czuła niemalże bezustannie. Wyraźnie wyczuwała kopnięcia maleńkich nóżek. Z wrażenia zamiast skręcić w ulicę, przy której mieści się apteka, pojechała prosto. Stop! Opanuj się, upominała się w myślach. Ale to nie było takie łatwe.
Po dotarciu do domu pobiegła prosto do łazienki. Nerwowymi ruchami rozdzierała pudełko z testem. Gdzie instrukcja? Jest! Szybko czytała, choć literki rozmazywały się jej przed oczami. Do czytania Maria używała okularów, a tu ich nie miała. Dobrze, że w domu nie było nikogo. Nikt nie zadawał niepotrzebnych pytań. Przeczytawszy instrukcję, odsapnęła i zabrała się do pracy.
Wszystko zrobiła zgodnie z wytycznymi zawartymi w instrukcji. Teraz z niecierpliwością czekała na wynik. Właściwie, czemu tak obawia się tej ciąży? No chyba ze względu na swój wiek. Zaczęła sobie wyobrażać jak tuli dziecko do piersi. To takie wspaniałe uczucie. Zawsze marzyła się jej liczna rodzina, ale nie było jej dane mieć więcej dzieci. Syn Marek przyszedł na świat z wielkim trudem. O włos nie stracili życia oboje.
Czas oczekiwania zleciał jej na takich rozmyślaniach. Posłyszała głosy dobiegające od drzwi wejściowych. To pewnie mąż wrócił z pracy. Jeszcze minuta i wszystko będzie wiadome. Maria pochylając się nad testem miała zamknięte oczy. Na trzy je otworzę, postanowiła. Jeden, dwa, trzy……… i jest wynik. Co teraz? Cieszyć się, czy płakać?
Cdn.
6 sty 2014
Gdzie ta zima
„Gdzie ta zima?”
Spóźnia się zima
czekają na nią dzieci
a jej wciąż nie ma i nie ma
pewnie zaspała
bo ostatnio nocami
z jesienią figlowała
teraz wypoczywa leży
zamiast pracować
mrozić i śnieżyć
kto skarci zimę
kto rozsypie
puchową pierzynę
kto rzeki skuje lodem
bo nie zima
ona polubiła wygodę
tak być nie może
mróz i śnieg
powinien być o tej porze
a nadal jesień króluje
nie chce odejść
miejsce zimy zajmuje
zima się na to godzi
choć przyrodzie to nie sprzyja
przeciwnie- szkodzi
3 sty 2014
Przy kominku miło płynie czas
Subskrybuj:
Posty (Atom)