Roksana nigdy nie należała do osób przebojowych. Zakompleksiona, zupełnie nie wiem, dlaczego? Przecież fajna była z niej dziewczyna. Wysoka, zgrabna, z zadartym noskiem, i burzą kasztanowych loczków na głowie. Spojrzenia chłopaków wędrowały w jej stronę, ale niestety jej serce było nieugięte. Czekała na swój wymarzony ideał, który śnił jej się po nocach.
Pewnego letniego dnia, pojawił się jej królewicz z bajki, olśniewająco piękny. Wysoki, przystojny blondyn, z niebieskimi oczami wpatrzonymi w nią, w swą królewnę. Ich spojrzenia się skrzyżowały. To było jak grom z jasnego nieba. Oboje wiedzieli, że ugodziła ich strzała Amora. Odtąd każdą wolną chwilę spędzali razem. Ich miłość kwitła. Nic nie było w stanie ich rozdzielić.
Matczyne serce nie mogło się z tym pogodzić, widziało niezdrową zaborczość chłopaka i agresję. Roksana była ślepo zakochana i nie dostrzegała, albo nie chciała dostrzec wad u swego rycerza.
Jego dziwne zachowanie (takie czasami agresywne i zaborcze) Roksana zauważyła dopiero po jakimś czasie znajomości. Ale była młoda, zakochana ( niestety głupia i niedoświadczona), chciała wierzyć, że to z czasem się zmieni. A potem to już chyba brnęła w ten ślepy zaułek bardziej na złość mamie i całej swojej rodzinie (Jak się potem okazało, na złość zrobiła i owszem, ale najbardziej sobie).
Jesienią, Robert, bo tak miał na imię wybranek Roksany został powołany do odbycia służby wojskowej. W tym czasie wszyscy chłopcy obowiązkowo służyli w wojsku. Przydzielili go do jednostki oddalonej niecałe 50 km od miejsca zamieszkania swej wybranki. Często miał przepustki i wtedy się spotykali. Albo on przyjeżdżał do niej albo ona jechała do niego do jednostki.
Następnego lata, pomimo, że Robert jeszcze służył, wzięli ślub cywilny, a ślub kościelny miał się odbyć po wyjściu z wojska. On chciał mieć pewność, że nikt nie odbierze mu Roksany. A ona też chciała mieć tą obrączkę na palcu – symbol przynależności do mężczyzny, jak jej szkolne koleżanki.
Kiedy wyszedł z wojska zamieszkał w swoim domu rodzinnym, ona w swoim, gdyż była bardzo wierząca i nie wyobrażała sobie wspólnego mieszkania bez ślubu kościelnego. Robert buntował się, że nie mieszkają razem, ale perspektywa rychłego ślubu kościelnego jakoś stopowała jego zapał do zamieszkania razem. Roksana coraz częściej widziała jego wybuchy agresji.
Mama wielokrotnie prosiła, błagała, sugerowała żeby zakończyła ten związek, – ale Roksana uparcie brnęła dalej. Młodość to jednak jest czasami straszna. Głupota, głupota i jeszcze raz głupota. Na złość, komu to wszystko? Tylko sobie!
Nadszedł dzień ślubu kościelnego. Jakże upragniony w życiu każdej młodej dziewczyny. Suknia kupiona, można powiedzieć, od strzału. Wyglądała w niej jak księżniczka z bajki. Fryzjerka zamówiona, sala przygotowana.
Kościół, przysięga na wieczną miłość, a potem zabawa. Przeniesienie przez próg, toast i pierwszy taniec. I tutaj zaczyna się koszmar Roksany :-( (a ona zamiast przerwać tę farsę, robi dobrą minę do złej gry i udaje, że nadal wszystko jest w porządku). Przecież wszystko zaszło za daleko. Teraz przyznać się do błędu?? Nie, nie mogę, nie potrafię- myślała. Nie chcę tego robić, wstyd i żal. Przecież co powie Rodzina, co powiedzą ludzie? Więc tańczą. A, że on nie przepadał za tańcem, że pewnie był zdenerwowany, że sami na środku, a wszyscy patrzą, szeptał jej do ucha:
uśmiechaj się dziwko, tańcz, udawaj nadal, że wszystko jest w porządku! W tym momencie serce i żołądek Roksany podeszły do gardła. Jest w szoku! Ale uśmiecha się, nadal się uśmiecha. Już chyba bardziej z żalu nad sobą, na pewno nie ze szczęścia, które ją spotkało. Tak, więc, dzień ślubu, który miał zapoczątkować cudowne wspólne życie, zamienił się w koszmar. W koszmar, którego nie chciała, ale nie potrafiła przerwać! :-(
Roksana jakoś przetrwała te 2 dni na sali, wtedy takie huczne były wesela. Było oczywiście więcej wybuchów złości nie tylko w stosunku do Roksany, ale i również w stosunku do jej mamy, która zdała sobie sprawę, że jej córka będzie przechodziła piekło w tym związku. Serce jej pękało z bólu, że nie potrafiła temu zapobiec.
Po ślubie zamieszkali z rodzicami Roberta. Na szczęście, albo i nie, rodzice szybko przenieśli się do nowo wybudowanego domu. Młodzi zostali sami.
Roksana pracowała w miejscowości oddalonej o 30 km od miejsca zamieszkania. Kiedy Robert miał lepszy dzień, to pozwalał jej jechać autem. On pracował na miejscu, więc auto nie było mu potrzebne. Jak nie miała zgody, to musiała rano z wywieszonym ozorem lecieć przez pół miasta na autobus. A po pracy różnie, albo udało się zdążyć od razu na autobus jadący na miejsce albo niestety bywało często tak, że musiała jechać z przesiadkami. Wracała wtedy późno do domu. I był oczywiście problem, bo nie ma żony, nie ma obiadu.
I tak Roksana trwała w tym toksycznym związku. Przed całym światem udawała, jaką tworzą szczęśliwą parę.
Bardzo chciała mieć dziecko. Miała nadzieję, że to coś zmieni, że będzie lepiej. Niestety Robert nie chciał, zamierzał czerpać z życia jak najwięcej.
Nigdy nie uderzył Roksany, ale znęcał się nad nią psychicznie :-( to było coś okropnego. Była strzępkiem nerwów, a przed rodziną grała, że wszystko jest OK.! A on krzyczał, wyzywał, rzucał, czym się da i gdzie się da.
Wychodził z kolegą na piwo (nie upijał się) i wtedy zamykał Roksanę w domu, zabierał klucze oraz telefon. Roksana wytrwała tak rok. Wiele by można opisywać, co się działo w między czasie, ile usłyszała wyzwisk i epitetów pod swoim adresem.
Po roku coś w niej pękło :-( Nie wytrzymała i opowiedziała wszystko mamie. Postanowiła odejść od Roberta i tu miała poparcie całej rodziny. Spakowała większość swoich rzeczy i wróciła do rodzinnego domu
Ale żeby to było takie proste. Niestety nie jest.
Robert kupił złoty pierścionek i przyjechał z przeprosinami. Przepraszał na kolanach, skamlał jak pies, płakał. Roksana chciała uwierzyć, że się zmieni, bo mimo wszystko, kochała go.
Wybaczyła. Początek był obiecujący, ale szybko wróciła codzienność i szara rzeczywistość. Robert zapomniał o obietnicach. Z życia czynił piekło.
Roksana nie porzuciła myśli o dziecku. Miała nadzieję, że dziecko odmieni Roberta. I w końcu udaje się :lol: jest w ciąży. Szczęśliwa, teraz marzy, żeby wszystko było w porządku, żeby dzidzia rosła i urodziła się zdrowa.
Robert ma raz lepsze, raz gorsze okresy. W tych złych, mówi Roksanie, że jest dziwką i że to pewnie nie jego dziecko.
Na którymś badaniu USG okazuje się, że będzie DZIEWCZYNKA, z czego Roksana bardzo się ucieszyła. Marzyła o córeczce :lol: 9 miesięcy, niełatwych dla Roksany, mija w miarę szybko.
Pewnej mroźnej styczniowej nocy przychodzi na świat upragniona córeczka Agatka. Roksana jest najszczęśliwszą matką na świecie.
Po powrocie do domu zaczyna się codzienność. Szara, okrutna, ale Roksana ma Agatkę i jest jej dobrze. Agatka urodziła się bardzo zestresowana. Dużo płacze, w nocy nie śpi. Robert nie pomaga, przecież chciałaś dziecko, to masz!- wykrzykuje wściekły. Najgorsze są noce, płacz się niesie, a Agatka budzi się co 2 godziny.
Ale na szczęście czas szybko mija. Raz jest lepiej, raz gorzej. Kłótnie i napięte sytuacje nie zniknęły. Roksana zamyka się w pokoju z Agatką i tam przesiadują, gdy Robert się złości i wyzywa.
Nadszedł czerwiec. Robert zrobił się spokojniejszy, wyciszony. Roksana czekała, kiedy znowu wybuchnie.
Pod koniec czerwca odwiedzili rodziców Roksany. Zostali na noc. Rano Robert zrobił Roksanie awanturę. Okropnie się wściekał, krzyczał na cały dom, po czym spakował swoje rzeczy i oznajmił, że jedzie do swoich rodziców. Roksana wybiegła za nim, pytając, kiedy po nie przyjedzie. W odpowiedzi usłyszała: NIGDY! Jeszcze przez okno zobaczyła, jak wsiada do auta i odjeżdża. To był ostatni raz, kiedy widziała go żywego!
W nocy Roksana miała koszmary. Śniło jej się, że Robert powiesił się w garażu. Straszne to było. Przebudziła się, drżąc na całym ciele. I wtedy zadzwonił telefon. Środek nocy. Telefon odebrała mama. Nie musiała nic mówić. Dla Roksany wszystko było jasne.
Robert nie żyje.
I tak po 2 latach jakże burzliwego życia została sama z maleńką córeczką. SZOK! Mając 24 lata została wdową. Cieszyła się, że ma Agatkę, która była dla niej wszystkim.Nie żeby cieszyła się ze śmierci męża, ale poczuła ulgę. Mogła spokojnie odetchnąć pełną piersią. Znowu poczuła, że żyje!